poniedziałek, 12 marca 2012

Podstawę naszego człowieczego istnienia stanowi pewnego rodzaju paradoks. Z jednej strony człowiek żyjąc wspólnie z innym człowiekiem prędzej, czy później skonfliktuje się z nim i życie we wspólnocie z różnych punktów widzenia, zarówno wyznając pewne wartości, jak i będąc nastawionym tylko na zaspokojenie swoich potrzeb jest skazane na niepowodzenie. Z drugiej - człowiek jest zwierzęciem stadnym i jako odizolowane indywiduum żyć nie może. To uzależnienie od drugiego człowieka jest wieloaspektowe - biologiczne, psychologiczne, czy nawet ekonomiczne.
Natura stworzyła nas jako zwierzęta; bardziej inteligentne, ale jednak ciągle zwierzęta. Zawsze dziwił mnie naukowy podział organizmów na m.in. rośliny, zwierzęta i ludzi. Nie wchodząc w zagadnienia szczegółowe nie znajduję argumentu na tak radykalne oddzielenie ludzi od zwierząt, zwłaszcza, że odróżniające nas cechy (które  stanowić mają o naszej dumie nakazującej wywyższyć się ponad zwierzęta) są cechami psychologicznymi, etycznymi i jeśli biologię będziemy rozumieli wąsko to na jej gruncie od zwierząt różnimy się nieistotnie. Tak samo jak one oddychamy, odżywamy, rośniemy, rozmnażamy się a podobieństwo z naszymi najbliższymi "krewnymi", czyli małpami jest zaskakujące. Co więcej jeśli jedynym argumentem na rzecz tego podziału jest zaawansowanie rozwojowe to przecież równie niesprawiedliwym byłoby włożenie do tego samego wora ślimaków i małp, rzecz jasna niesprawiedliwym w mniemaniu tych drugich.
I właśnie to podobieństwo sprawia, że łatwiej zauważyć, że tak jak na zwierzęta i tak i na nas działają te same prawa natury.
Człowiek jako zwierzę stadne ma w swoich genach zapisane zadania pierwotne, o których już coraz mniej się myśli, ze względu na to, że w XXI wieku homo sapiens uczestniczy już częściej w kulturze, jako wyższym szczeblu w hierarchii potrzeb i nie musi się martwić o zaspokojenie rudymentarnych potrzeb takich jak bezpieczeństwo, czy zaspokojenie głodu. Głęboko w nas jest również zapisane podstawowe prawo rządzące działaniami każdej żywej istoty przez które jest determinowana - chęć przetrwania (z tym znów łączy się spłodzenie potomstwa, czyli przedłużenie gatunku). Z tych rozważań wynika, że człowiek przede wszystkim dąży do zachowania swojego istnienia - unika sytuacji niebezpiecznych i szuka sprzyjających warunków do zwiększenia populacji - słowem, człowiek jest urodzonym konformistą.
Z tak naszkicowanego portretu wyłania nam się obraz człowieka-troglodyty, lecz nawet najbardziej mizantropijny światopogląd zauważa pewne godne uwagi i podziwu przejawy działania człowieka.
W XXI wieku człowiek w zasadzie jest oddalony on natury i w rzeczy samej uniezależnił się od niej w istotnym stopniu. Uniezależnił się w pewnym sensie również od innego człowieka a przynajmniej w dzisiejszych czasach (w pewnym sensie, stwierdzam to tylko na potrzeby niniejszego wywodu) można łatwiej żyć będąc odizolowanym od innych. To wszystko sprawia, przynajmniej teoretycznie można łatwiej pozbyć się pierwotnego konformizmu.
A dlaczego to takie ważne, abstrahując od tego, że nonkonformizm może i jest wartością samą w sobie?

Dlatego, że CZŁOWIEK JEST COŚ WART TYLKO JAKO INDYWIDUUM, tylko jako oddzielna jednostka.

Tylko w samotności człowiek jest niezależny i nie podlega wpływowi otoczenia, nie podlega owczemu pędowi. W zbiorowości ludzkiej wszyscy ludzie są tacy sami, nic ich nie różni. Jeżeli człowiek jest jakąś indywidualnością to wyłącznie sam. Najznamienitsze idee, pomysły, myśli powstają w głowie pojedynczego człowieka i dopiero, kiedy człowiek je uzewnętrznia to podlegają filtrowaniu.

Ludzie to małe chorągiewki popychane przez wiatr historii. Rodząc się w zbiorowości jesteśmy niesieni przez nurt trendu, który w danej zbiorowości panuje. Tylko jednostka w samotności, w oderwaniu od tłumu jest godna uwagi i zdolna do tworzenia i istnienia na wyższym poziomie, do tworzenia rzeczywistości wokół niej a nie tylko do biernego odbierania jej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz