piątek, 30 marca 2012




Charles Leconte de Isle

Umarłemu poecie


Ty, coś błądzącym okiem szukał wciąż słonecznych
Świateł, barw nieśmiertelnych i boskich konturów,
I żywych ciał o blasku promiennym lazurów,
Spij cichy, w mrokach nocy pogrążony wiecznych.

Widzieć, czuć i rozumieć? Wiatr, pył, dym, czcze mary..
Kochać? Trucizna leży na dnie czary w winie.
Niby bóg, co znudzony porzuca świątynię,
Idź i rozlej swą istność w wszechświatów bezmiary.

Czy nad twym niemym grobem i kością spróchniałą
Ktoś łzę uroni zimną, czy jej nie uroni,
Czy twój wiek cię zapomni, czy otoczy chwałą:

Ja zazdroszczę ci w trumnie twych zamkniętych powiek,
Że, swobodny od życia straszliwej agonii,
Nie znasz hańby myślenia i zgrozy, żeś człowiek.

środa, 28 marca 2012

piątek, 23 marca 2012

Ten, który poznał prawdę o człowieku i ze swojej wiedzy wyciągnął konsekwencje - Carl Panzram; prawdziwy mizantrop, który swoją idealistyczną filozofię realizował w rzeczywistości.

"Robimy to, co robią z nami. Robiłem to, czego mnie nauczono. Wcale nie różnię się od innych. To wy nauczyliście mnie, jak mam przeżyć życie i postąpiłem zgodnie z waszymi naukami. Nie mam najmniejszego zamiaru się zmieniać. Jedynym moim życzeniem jest zmienienie tych, którzy chcą to uczynić ze mną. Wierzę, że jedynym sposobem prowadzącym do przemiany ludzi jest ich zabijanie"

Tekst opisujący życie Panzrama:  http://killer.radom.net/~sermord/zbrodnia.php?dzial=mordercy&dane=PanzarmCarl


W sporze między teistami a ateistami wiecznie żywy będzie najważniejszy element tego sporu sprowadzający się do tego, czy da się i ewentualnie jak udowodnić istnienie Boga (istoty nadprzyrodzonej). Ateiści zgodnie uważają, że ciężar wykazania tego faktu należy do twierdzącego, tzn. wierzących - jest to słuszne założenie pochodzące z powszechnie akceptowanej zasady, że ciężar dowodzenia spoczywa na tym, kto stwierdza dany fakt. Takie podejście wydaje się właściwe, ponieważ gdyby przyjąć inaczej to nieistnienie różowego jednorożca musieliby wykazywać ludzie niewierzący w jego istnienie (jest to odpowiedź na teistyczny zarzut niemożliwości również udowodnienia nieistnienia Boga). Abstrahując od tego, że dyskusja powinna być ucięta w momencie, kiedy stwierdzimy, że wiara to nie nauka i dowodu  ex definitione nie potrzebuje, ponieważ jest czysto osobista, subiektywna i skierowana do wewnątrz a nie na zewnętrzne przedstawienie jej komuś, możemy głębiej zbadać wytrzymałość budulca, z którego zbudowana jest argumentacja nie-teistów.
Przeciwnicy teistów uważają, że za istniejące, za coś, co może być przedmiotem zainteresowania, choćby hipotetycznie, nauki należy uznać to, co zostało udowodnione za pomocą metod powszechnie uznanych w środowisku naukowym. Już tutaj możemy zauważyć pewną lukę, jeśli przyjrzymy się bliżej zjawisku nauki. Nauka jako pewien zbiór twierdzeń (lub w innym ujęciu również zbiór zaprzeczeń tych twierdzeń) opiera się na podstawach, bez których nie możnaby prowadzić bardziej złożonych badań. Tymi fundamentami są paradygmaty naukowe, czyli stwierdzenia UZNANE za udowodnione lub nie wymagające dowodu, przyjęte powszechnie w danej dyskusji, czy właśnie w nauce na potrzeby tejże. Paradygmaty to pewne ZAŁOŻENIA podstawowe jak np. to, że A w matematyce będziemy na potrzeby dalszych badań uznawali za punkt najmniejszy, bezwymiarowy obiekt geometryczny (charakter paradygmatu w dyscyplinach ścisłych jest inny niż w dyscyplinach humanistycznych). Paradygmat naukowy pełni funkcję pozytywną, tzn. stwarza siatkę pojęciową i twierdzeniową, którą posługują się wszyscy zainteresowani i przez to nie trzeba tworzyć i dowodzić wszystkiego od nowa; oprócz tego jednak może się okazać, że długo panujący paradygmat dozna petryfikacji i przekształci się w "absolutną słuszność", a wtedy przemieni się w dogmat. Cechą paradygmatu jest to, że nie jest dany raz na zawsze i istnieje do czasu porażki w wojnie paradygmatów, co doprowadzi do rewolucji naukowej. Z powyższych rozważań wynika, że 1) obecnie ogół poglądów na to, co jest naukowe i udowodnione, jakie metody przesądzają o wiarygodności, itd. jest zgodny tylko i wyłącznie z obecnym paradygmatem, 2) wkrótce może dojść do "przewartościowania wszystkich wartości" w nauce i z punktu widzenia nowego paradygmatu aktualny okaże się subtelnie mówiąc - niewłaściwy (przekonuje nas o tym historia nauki, np. odejście od teorii geocentrycznej na rzecz heliocentrycznej).
Po drugie od początku istnienia filozofii zastanawiano się nad tym, co właściwie jesteśmy w stanie poznać i czy to poznanie jest pewne. Dzisiejszy pogląd w tej kwestii opiera się na dwóch nowożytnych teoriach: racjonalizmie i empiryzmie. Racjonalizm opiera się na tym, że poznanie powinno opierać się na rozumowym wnioskowaniu, tzn.przyjmując jakiś aksjomat
"...życie, które na każdego z nas woła: „Bądź mężem i nie idź za mną jeno za sobą! Jeno za sobą!”. Niech i nasze życie zachowa przed nami swe słuszne prawo! I my bądźmy wolni i nieustraszeni, w niewinnej samorodności z siebie samych rośnijmy i kwitnijmy! I oto, gdy spoglądam na takiego człowieka, dzwonią mi w uchu, dziś jeszcze, jak niegdyś te same zdania: „że namiętność lepsza jest od stoicyzmu i obłudy, że być uczciwym, nawet w złym, to lepiej, niż zatracić samego siebie w obyczajności przekazanej zwyczajem, że wolny człowiek może być równie zły jak dobry, że jednak niewolny człowiek jest hańbą natury i nie uczestniczy w żadnej niebiańskiej czy ziemskiej pociesze; wreszcie, że każdy, kto chce być wolny, musi się stać nim przez samego siebie i że nikomu wolność, jak dar cudowny, nie spadnie w podołek!”

Friedrich Nietzsche "Wiedza radosna" 

czwartek, 22 marca 2012

Vacher 

Mistress of the winds

środa, 21 marca 2012

Caspar David Friedrich - Zachód Słońca

Peyrolle

Ghost of the Capuchins

Basileus e Principessa
Ellen Lorien

The Trinity

Hymn To Mother Earth

Birds, Peaceful Thoughts


Philip Rubinov - Jacobson

Philip Rubinov - Jacobson

The Onyx Muse

 

The Mission I: The Journey


poniedziałek, 19 marca 2012

Wyrok

Rozpacz coraz śmielej ścieg wyszywa twej doli
A ciemna kotara gwiazdy przysłoniła znów
Wypuściłaś wolno dłoń z rozkosznej niewoli
Zgniłe kwiaty ją porosły liśćmi przyszłych snów.

Przez pustynię swą idę - bez snu i bez strawy
Choć wiatr chłodny koi ból gorącego czoła
To łzy karmią piasek, serce pełne obawy
Lęk, którego rozum Twój zrozumieć nie zdoła

Oczy Twoje patrzą na rysopisy zmięte
Lecz los wciąż układa przekleństwa nowe z liter
W głębinie Twych źrenic ja tonącym okrętem
I błądzić chyba muszę dalej jak rozbitek

Wargi - trybunały, a słowa - ich wyroki
Karę wymierzyły, ja na łaskę nie liczę
I duszę ponurą ciągnąć muszę jak zwłoki
Banicję nakazałaś, czy nie lepszy stryczek?

Niech z Twoich palców spłyną litościwe duchy
Jak błogosławieństwo ze świętych ust i suchych
Znów rozkoszną nutę wygrywać będzie jęk jej
Bo żadna pieśń nigdy nie wybrzmiewała piękniej


A Bogowie wraz z deszczem ześlą pocałunki...

O patriotyzmie

Patriotyzm to słowo, które w rozmowach dotyczących stosunku obywatela/mieszkańca do swojego państwa/narodu wydaje się występować na tyle często, że można postawić tezę, że każdy wypowiadający swoje zdanie na ten temat tym właśnie słowem opisze ów stosunek. Kogo by nie zapytać - uważa się za patriotę, powstało nawet określenie patriotyzm lokalny jako określenie miłości do swojego regionu, tzw. "małej ojczyzny". Nie wiem kiedy dokładnie powstało to określenie, ale odkąd istnieje pewna zwarta zbiorowość ludzka złączona pewnymi wspólnymi elementami mamy do czynienia z umiłowaniem swojego kraju. Tyle, że czasy się zmieniają i zmieniły się dowody, które mogłyby zaświadczyć o autentyczności tego patriotyzmu. Kiedyś była to odwaga, by ryzykować życie na wojnie z wrogim państwem, teraz - patriotyzm najbardziej namacalny i najczęściej wykrzykiwany wydaje się być przy okazji zawodów sportowych. I tu pojawia się pytanie, czy patriotyzm to cecha odczuwana wyłącznie subiektywnie i czy jej występowanie można uzależnić od wymogów wyłącznie stawianych przez tego, który uważa się za patriotę: krótko - czy o patriotyzmie pojedynczego człowieka decyduje jego własne zdanie, czy możemy postawić pewne wymogi, które możnaby przyłożyć do każdego "kandydata na patriotę" - czy można znaleźć jakiś obiektywny a przynajmniej zobiektywizowany czynnik patriotyczny. Czy powinien on być na tyle łatwy do spełnienia, żeby każdy mógł to osiągnąc, czy wręcz przeciwnie?
Jak wspomniałem wcześniej dowodem na patriotyzm mogła być obrona przez nieprzyjacielską armią. Choć w pewnym sensie była ona w dawniejszych czasach rozpowszechniona to można zauważyć sporą różnicę między powyższym a patriotycznym kibicowaniem.
W moim przekonaniiu patriotyzm powienien być uznany za coś, co nie tylko wiąże się z pozytywnymi konsewencjami, lecz wybór tej drogi powinien postawić przed koniecznością dokonnia wyboru , który jest dokonywany bez względu na skutki - wyboru, który nie widzi kompromisów.
Skoro w dzisiejszych czasach nie istnieje realne zagrożenie konfliktem zbrojnym dla naszego kraju to może należałoby się zastanowić na oceną powszechnych dziś wyjazdów za granicę za pracą. Jeżeli uznamy, że patriotyzm to pewne POŚWIĘCENIE to może za patriotyczne należałoby uznać pozostanie w ojczyźnie mimo gorszych warunków albo raczej mniejszego dobrobytu.
Moim zdaniem patriotyzm to POŚWIĘCENIE INTERESU INDYWIDUALNEGO NA RZECZ WSPÓLNOTOWEGO.
Z tej perspektywy trudna dla mnie wydaje się odpowiedź na pytanie, czy jestem patriotą: jestem przywiązany do sytuacji, w której znajduje się od urodzenia, tzn. życia w granicach Rzeczpospolitej Polski i posługiwania się językiem Polskim.

niedziela, 18 marca 2012


Przedstawiciele narodu żydowskiego od wieków są tymi, którzy zajmują pierwsze miejsce wśród narodowości w stosuunku do których ludzie żywią naegatywne emocje. W moim przekonaniu antysemityzm daje nam kolejny przykład na stwierdzenie, jakie cechy są u człowieka immannentne; przykład ten znowu nie przekonuje nas o słuszności pozytywnych koncepcji antropologicznych.

Analizując to, co u Żydów było i jest najbardziej nielubiane możemy wyróżnić kilka podstaw tej niechęci. Po pierwsze i chyba najbardziej powszechne, nienawidzi ich się za to, że często są bogaci, a przynajmniej istotna część bogaczy jest pochodzenia żydowskiego. Po drugie Żydzi mają wiele osiągnięć w dziedzinie sztuki i nauki (wiele zdobytych nagród Nobla i innych). Po trzecie (co ma związek z pierwszym) w mniemaniu niektórych swoją pozycję ekonomiczną wykorzystują do "rządzenia światem". Ten argument odnosi się zarówno do wszystkich wyznawców teorii spiskowych (którzy obawiają się władzy odrębnych, tajnych organizacji) , jak i tych, którzy za fundament ich rzekomego panowania nad światem wskazują należenie do organów wielu banków i bycie ich właścicielami, należenie do innych instytucji finanosowych, organizacji międzynarodowych, czy rządów krajowych. Te 3 główne argumenty prowadzą niektórych (co jest na podstawie ww. absurdalne) do argumentu 4, który mówi, że należą oni do rasy gorszej i stąd ta nienawiść.

Podsmowując ww. możemy stwierdzić, że ludzie nie dążą Żydów zbytnią sympatią, bo są (nawet w ich mniemaniu!): bogaci, uzdolnienie artystycznie i rozwinięci intelektualnie oraz rządzą (lub przynajmniej chcą) rządzić światem.

Zastanówmy się teraz, co właściwie jest pragnieniem wszystkich (wielu) ludzi. Co jest ich celem, co społeczność, w której żyją uważa za cel i za pożądany kierunek rozwoju. Czy każdy człowiek nie chce być bogaty, inteligentny (mądry) i czy niegdy nie miał pragnienia żądzenia światem (a raczej: czy nikt nie chciałby, żeby świat działał według zasad, których by chciał, które sam wyznaje?). Odpowiedź na to pytanie jest oczywista.

I tutaj wracamy do obrazu człowieka, który nam się malują po stwierdzeniu powyższego. Uważam, że ANTYSEMITYZM JEST WYRAZEM IMMANENTNYCH CECH CZŁOWIEKA, TAKICH JAK ZAZROŚĆ, ZAWIŚĆ, a co chyba jeszcze gorsze, HIPOKRYZJA.

Każdy człowiek, chce być bogaty - nawet jeśli nie z pobudek egostycznych to z altruistycznych - nadwyżkę środków jemu niezbędnych może przeznaczyć na "wyższe: cele.

Po drugie każdy chce mieć zdolności intelektualne, artsytyczne na wysokim poziomie; może nawet nie jest to jego pragnieniem osobistym, ale chce za takiego uchodzić wśród innych (mądrość, inteligencja), a nawet jeśli sie tych cech zbytnio nie ceni (szczęgólnie w dzisiejszych czasach) to zawsze są one uznawane za bardziej pozytywne niż negatywne, a ich posiadanie raczej "nie zaszkodzi".

Wreszcie, każd chciałby, żeby świat był ułożony według zasad, które on wyznaje, niezależnie, czy z pobudek moralnych czy nie. Czy nie jest to nic innego jak chęć rządzenia światem?

czwartek, 15 marca 2012

O naprawie pojęć



Już w poprzednim poście zanalizowałem rozdźwięk między właściwym, tj. uprawnionym znaczeniem wyrazu a sposobem użycia, który istnieje w rzeczywistości. W tym poście chciałem w pewnym sensie kontynuować ten wątek. Konfucjusz, chiński myśliciel za jedno z podstawowych zadań dla ludzi jego czasów uznał "naprawę pojęć". Chodziło tu o zepsucie pojęć, jako właśnie zmianę ich klasycznego, uświęconego tradycją znaczenia. W moim mniemaniu taką regresywną zmianę możemy zauważyć w przypadku tak podstawowych i ważnych pojęć w społeczeństwie jak sędzia i nauczyciel.

Po pierwsze nauczyciel oznaczało kiedyś osobę, która przekazywała wiedzę, ale również w pewien sposób wychowywała, dawała gwarancję swoim autorytetem i ten autorytet wymagał szacunku. Relacja nauczyciel-uczeń niosła ze sobą istotną treść, nie była tylko formalną więzią wynikąjącą mechanicznie z czynności uczenia (a raczej nauczania). Nauczyciel to był ktoś, kto oprócz wiedzy, która ma charakter w pewien sposób namacalny, uchwytny, formalny, obiektywny przekazywała mądrość, która tych cech nie posiada.
Dziś natomiast w związku z upowszechnieniem nauczania, "uwłaszczeniem" wszystkich w możliwość (a raczej obowiązek!) nauki słowo to zmieniło znaczenie. Dziś nauczyciel nie jest autorytetem intelektualnym, przewodnikiem naukowym, lecz wyłącznie URZĘDNIKIEM MINISTERSTWA SZKOLNICTWA. W związku z przeprowadzaniem zajęć w grupach (tzw. klasach) nauczenie straciło swój indywidualistyczny charakter i zatarła się pewna transcendentna więź między uczniem a nauczającym. W związku ze spętaniem nauczyciela regulacjami i wtycznymi ministerialnymi (jak przystała na urzędnika) przekazywanie wiedzy straciło swój indywidualistyczny wymiar a konieczność przykładania tej samej miary to wszystkich uczniów sprawiło, że wiedza jest przekazywana mechanicznie i niezależnie od odbioru (czy też jego braku) - uczenie jest celem samym w sobie, pozbawionym refleksji i nie zwracającym uwagi na wynik i realne zrozumienie.

środa, 14 marca 2012

Człowieczeństwo


W debatach etycznych powszechnie spotykane jest używanie, szczególnie w wypowiedziach przedstawicieli Kościoła Katolickiego określenia "człowieczeństwo". Stosowane ono jest na określenie cech człowieka, które ogólnie moglibyśmy uznać za pozytywne, wzniosłe, etyczne, dobre w rozumieniu etyki chrześcijańskiej. Moim zdaniem ten sposób używania zawiera w sobie błąd. Budowa, struktura językowa tego wyrazu przekonuje mnie o tym, że słowo to oznacza 'zespół cech, które są powszechne, reprezentatywne, występujące u wszystkich przedstawicieli gatunku człowiek'. Potwierdza to definicja http://pl.wikipedia.org/wiki/Cz%C5%82owiecze%C5%84stwo
W rozważaniach etycznych do katalogu cech, które należą do zbioru cech konstytuujących człowieczeństwa zalicza się ogólnie moralne postępowanie i wiele szczegółowych określeń z tego wynikających: pomoc bliźnim, uczciwość, odwagę, skromność, itd.
W moim mniemaniu jednak człowiek zasadniczo (a przecież w tym sensie należy rozpatrywać pojęcie ogólne człowieczeństwo) nie posiada tych cech w takim natężeniu, żeby móc postawić równość między człowiekiem (i w konsekwencji ogółem właściwości jemu przynależnych, czyli człowieczeństwem) a wysoce moralnym postępowaniem. Należy przecież brać pod uwagę po pierwsze człowieka typowego, niewyjątkowego a po drugie należy zanalizować człowieka od momentu jego pojawienia się do czasów współczesnych, nie skupiając się jedynie na dzisiejszej wersji. Takie badanie moim zdaniem nie pomoże uzasadnić tezy o człowieczeństwie człowieka w tym znaczeniu, które dzisiaj ma to słowo.
Abstrahując od tego, że takie użycie tego słowa jest poprawne, to jednak moim zdaniem głębsza analiza językowa pozwala poddać w wątpliwość tożsamość "prawdziwego" znaczenia i sposobu jego użycia.
(Niestety nie mam informacji, czy od zawsze używano w ten sposób tego wyrazu - informacja ta byłaby ciekawa, zwłaszcza, jeśli dotyczyłaby również innych języków, np. łaciny). Komentatorzy mianowicie używając słowa człowieczeństwo posługują się nim opisując przymioty, które CHCIELIBY, ŻEBY CZŁOWIEK POSIADAŁ. Jest to opis cech postulowanych, wymarzonych, tych, które są celem do osiągnięcia i kierunkiem rozwoju. Jest to pomylenie sfery rzeczywistości, bytu od sfery powinności, czy tego, co życzymy sobie, żeby było. Należy odróżnić FAKTY OD WARTOŚCI. Problematykę tego typu opisuje tzw. gilotyna Hume'a. http://pl.wikipedia.org/wiki/Gilotyna_Hume%27a
Wydaje się, że ta chęć optymistycznego spojrzenia na człowieka przez pryzmat cech, z których moglibyśmy być dumni z ludzkości jako takiej lub które posiada niewielu w całości albo większość ale nie w wystarczającym stopniu mogłaby z powodzeniem znaleźć właściwe określenie językowe w słowie nadczłowiek a ogół tych cech powinien być określany jako nadczłowieczeństwo. Nie bez powodu wspomniałem o częstym używaniu słowa, o którym jest ten wywód przez Chrześcijan - im jednak trudno byłoby przyjąć to słowo do swojego słownika. Ono też ma swój historyczny wydźwięk i kontekst - dziś często pejoratywny.


Przysięgnij, że będziesz tym, kim ja być nigdy nie miałem odwagi.

Prawo karne będąc już od dłuższego czasu zachłysnięte ochroną praw człowieka, zresztą tak jak cały świat zachodni dumnie stwierdza: Gedanken sind zollfrei (dosłownie z niem. - myśli są wolne od cła), co w kontekście prawa karnego oznacza, że zamiar popełnienia przestępstwa jest niekaralny. Tymczasem, jeżeli spojrzymy na konstrukcję karalnych form popełnienia przęstępstwa: przygotowania (które co do zasady jest niekaralne, a karze podlega, kiedy ustawa tak stanowi) oraz usiłowania powinny dojść do odmiennych wniosków. Zasadniczo popełenienie przestępstwa polega na dokonaniu go, tzn. zrealizowaniu znamion popełnienia przęstępstwa, np. dokonuje przestępstwa (popełnia je) ten, kto zabił inną osobę. W tych samych granicach ustawowego zagrożenia odpowiada za przestępstwo ten, kto w zamiarze popełnienia czynu zabronionego swoim zachowaniem bezpośrednio zmierza do jego dokonania, które jednak nie następuje (usiłowanie). Z czym zatem innym mamy tutaj do czynienia jak nie z zamiarem popełnienia przestępstwa? Z uzewnętrznionym i potencjalnie niosącym bezpośrednie zagrożenie dla dobra prawnego, ale jednak tylko zamiarem, który to zamiar, według wszystkich opracowań z prawa karnego materialnego, jest niekaralny, choćby był uzewnętrzniony.
Osoba usiłująca popełnić przestepstwo nie wypełnia znamion przestępstwa (zakładając, że za wypełnienie tych znamion na potrzeby tego sporu będziemy uważali tylko spełnienie dyspozycji przepisy karnego penalizującego dane zachowanie). Penalizacja tego zachowania jest związana wyłącznie z tym, że w opinii sądu orzekającego zaistniało zagrożenie dla dobra prawnego w postaci uzewnętrznonego zamiaru. Jeśli przyjmiemy założenie racjonalnego ustawodawcy (a raczej, nazwijmy go dla uniknięcia sporów z kategorii filozofii, bo też prędzej to znaczenie - rozsądny jest tu lepsze i legło u podstaw stworzenie tego kontrfaktycznego postulatu prawodawczego) to nie możemy uznać tego rozwiązania za właściwe. Orzekanie A PRIORI o tym, że zachowanie rzekomego sprawcy doprowadziłoby do dokonania przestępstwa stoi w jawnej sprzeczności z formalnie pojętą istotą sprawiedliwości. Po drugie, do stwierdzenia usiłowania potrzebne jest stwierdzenie zamiaru, który też praktyce wydaje się być obiektywizowany nawet nie do skutku tego uzewnetrznienia (bo do zaistnienia skutku nie doszło), ale zobiektywizowane do przyjętego aprioryczne skutku, który chcąc spełnić zadośc wymaganim logiki nie może być uznany za wywnioskowany dedekucji, lecz jedynie indukcjyjnie.
Chciałem jednak wyraźnie zaznaczyć, że w mojej wypowiedzi nie oceniam słuszności penalizacji poprzedzających dokonanie form stadialnych popełnienia przestępstwa, jednak zauważam tu konieczność fałszu w przyjętym rozumowaniu i wytłumaczeniu tej koncepcji.
Niepierwotne, tak to naziwjmy, formy popełnienia przestępstwa (stadialne i współsprawcze) zostały wprowadzone w wyniku m.in. rozwoju technicznego społeczeństw i potrzeby przypisania odpowiedzialności osobom, które często według klasycznie rozumianego prawa karnego nie odpowiadałyby. Nie chcę tu stwierdzić, że w starożytności, nie karano usiłowania, ale przede wszystkim według mnie zawsze (i tak powinno być może i teraz) karane były działania umyślne a penalizowanie nieumyślności, mimo pewnej użyteczności praktycznej jest w pewnym sensie nieetyczne, jeśli za podstawę możliwości etycznej oceny uznamy świadomość działania oraz w pewnym sensie niesprawiedliwe według społecznego odczucia sprawiedliwości. Sprawa się trochę komplikuje w przypadku niezachowania należytej ostrożności. Z drugiej strony czymże jest obiektywne przypisanie odpowiedzialności za nieświadomie nieumyślnie popełniony czyn zabroniony jak nie pewnego rodzaju przypadkiem mistycznej odpowiedzialności zbiorowej?

CDN...

wtorek, 13 marca 2012


Nawiązując do poprzednich wypowiedzi dot. naturalnego konformizmu człowieka jako składnika natury należy stwierdzić paradoksalne zdanie: większy wpływ ma człowiek na innego człowieka niż na samego siebie. Ten pogląd wyraził, jeżeli się nie mylę lewicowy ideolog Charles Fourier i to drugi oprócz stwierdzenia ważkiej roli stosunków seksualnych w życiu człowieka pogląd w jego doktrynie, z którym się zgadzam (w tej drugiej kwestii wyprzedził w pewnym sensie Freuda; jak widać nawet w największym szaleństwie jest szczypta prawdy).
Człowiek jako część środowiska, w którym znajduje się inny człowiek wywiera wpływ na podświadomie  konformistycznie nastawioną osobę (z kim przystajesz, takim się stajesz), a świadome kreowanie własnej osobowości stanowi tylko niewielki ułamek konstrukcji psychicznej człowieka. Dlatego tak ważne jest przypomnienie stwierdzenia z pierwszego postu - tylko w samotności człowiek jest sobą, człowiek jest indywidualnością, która tylko wtedy może stanowić ten dumny desygnat pojęcia "człowiek".

poniedziałek, 12 marca 2012

Zastanawiając się nad koncepcjami etycznymi doszedłem do pewnego wniosku. Oprócz tego, że zasadniczo znakomita większość potępia zabójstwo, choć są pewne różnice szczegółowe. Zabójstwo można potępić z różnych punktów widzenia - społecznego, czy biologicznego (zmniejszenie populacji), ale ja spróbuję to uzasadnić z punktu widzenia logicznego (raczej w potocznym tego słowa rozumieniu, choć podstawowa teza tej teorii dałaby się chyba przy pewnych założeniach "spisać" w formie wnioskowania logicznego).
Skoro dany człowiek istnieje (niezależnie, czy wierzymy, że z przyczyny w postaci Boga, czy z innej) to zabójstwo jest prostą negacją jego istnienia, czyli sprzeciwieniem się jakieś woli, która go powołała do życia (czy choćby sprzeciwieniem się przypadkowi). Z tego fundamentalnej zasady możnaby wyciągać kolejne logiczne wnioski etyczne, m.in. dot. kradzieży jako zaprzeczeniu prawo własności.
Ale czy za negację istnienia należałoby traktować tylko przypadki bezpośredniego zamachu na ludzkie życie? W końcu - czy za to nieetyczne zachowanie możnaby uznać pośrednie ingerencje w czyjeś życie i swoje?

Logiczna koncepcja etyki?

Postępujący od końca XIX w. lub początku wieku XX upadek kulturalny związany z zyskiwaniem coraz większego posłuchu dla doktryn lewicowych wiązał się musiał również i tej dziedzinie z przetransponowaniem idei równości na grunt działalności intelektualnej człowieka. Prymat zaczęła wieść zasada przeciętności i w związku z tym tutaj również doszło do zepsucia pojęć, które w dość krótkim czasie zaczęły znaczyć coś zupełnie innego. Tzw. kultura lewicowa przyniosła ze sobą taką szkaradę jak kultura masowa, czy też sztuka masowa (nota bene, czy wyrażenie sztuka masowa nie jest nonsensem?). To co kiedyś było z definicji indywidualne teraz miało posłużyć jako rozrywka dla zmęczonego po pracy ludu robotniczego i chłopskiego. Tradycyjne funckje sztuki zostały podporządkowane rozrywce. Tak jak nie zmieniono nazwy tego typu "dziełek" i nadal dumnie mogły być nazywane dziełami, tak samo artyści oznaczali te same osoby w nomenklaturze.
Problem jednak polega na tym, że artysta a artysta to co innego! Ten nowy był w gruncie rzeczy rzemieślnikiem tworzącym produkt do konsumpcji. Wytwór ten zaczął być robiony dla ludzi tylko i osobisty związek autora z utworem coraz mniejsze zaczął mieć znaczenie. Wobec tego musimy dziś odróżnić rzemieślnika artystę, czyli artystę sensu largo od prawdziwego twórcy artysty, czyli artysty sensu stricto.

Artysta rzemieślnik COŚ TWORZY, natomiast PRAWDZIWY ARTYSTA TWORZY "COŚ"!


Najgorszym grzechem ludzi jest to, że BIORĄ ŚWIAT TAKI, JAKI JEST.

Człowiek rodzi się w określonym miejscu, w określonym czasie, w określonym środowisku. Rozgląda się kilometr naokoło i po pewnym czasie dochodzi do wniosku, że świat jest taki, jaki ten kilometrowy wycinek wokół niego. Jego myślenie jest pozbawione refleksji i nie potrafi się zdystansować do tej swojej "małej rzeczywistości". W związku z tym przyjmuje bezkrytycznie postawę taką, jaką mają ludzie wokół niego. Nie potrafi sobie zdać sprawy z tego, że świat był, jest, może być i będzie innym niż jest w tej chwili. Szczególnie relewantny jest brak wiary to, że może być inaczej niż jest.
Ta bezkrytyczna postawa sprawia, że człowiek, jak pisałem w poprzednim poście jest tylko chorągiewką pchaną przez wiatr trendów. Jego poglądy są wypadkową poglądów danej epoki, a słowo wypadkowa ma tu istotne znaczenie, gdyż poglądy radykalne są niepopularne i najbezpieczniej jest stać w centrum, nie wychylać się zbytnio. Już Arystoteles chwalił "złoty środek"...
Przedstawiony na początku kilometrowy wycinek to coś więcej niż wyolbrzymiony przykład. Możemy to zauważyć w przypadku "niebezpiecznych dzielnic" z patologicznymi rodzinami i wysoką przestępczością. Urodzony w takiej społeczności nie zdaje sobie sprawy, że istnieje (albo chociaż może istnieć) jakaś alternatywa. Ma to ogromne znaczenie dla etyki, gdyż de facto miejsca takie tworzą enklawy, samodefinujące na swoje potrzeby podstawowe pojęcia moralne.
W związku z powyższym, jeżeli tym, z czego ludzkość ma być dumna, co stanowi podstawę cywilizacji i czynnik jej rozwoju, argument za podziałem cywilizacji na wyższe i niższe, pierwotne i rozwinięte jest kultura
to TREŚĆIĄ I PRZEDMIOTEM KULTURY JEST TRANSGRESJA, czyli przekraczanie granic.

Zdając sobie sprawę, że na kulturę również mogą składać się elementy stałe jak tradycja uważam, że czynnik dynamiczny, jakim jest transgresja jest czynnikiem postępowym, rozwojowym. Gdyby nie ludzie i ich czyny przekraczające granice, człowiek nie zeskoczyłby w końcu z drzewa. Jako, że nie jestem do końca przekonany o tym, że o naszym rozwoju decyduje przede wszystkim postęp technologiczny to jako konsekwencję transgresji podam również rozwój intelektualny, artystyczny i przede wszystkim moralny (pytanie tylko, czy możemy taki rozwój zaobserwować?). Archetyp takiej transgresji stanowi postać Prometeusza, który przekroczył granicę - ukradł ogień, który był przywilejem bogów i dał go ludziom. Niech Prometeusz będzie zatem typ, który zapoczątkował czyn heroiczny, który przyniósł profit całej ludzkości.


Kolejną kwestią jest to, że choćby działanie transgresywne nie miało z punktu widzenia przyszłych zdarzeń żadnej znaczenia, tzn. treść tej działalności nie odcisnęła się w treści przyszłej kultury to bogactwo naszego wspólnego ducha ludzkości, czy pojedynczego narodu lub nawet mniejszej grupy stanowi różnorodność i czasem nieistotne działanie może być nawozem dla wzrostu przyszłych idei.
Nie możemy również zapomnieć o tym, że tacy ludzie mogą i powinni stanowić wzór dla wszystkich.
Podstawę naszego człowieczego istnienia stanowi pewnego rodzaju paradoks. Z jednej strony człowiek żyjąc wspólnie z innym człowiekiem prędzej, czy później skonfliktuje się z nim i życie we wspólnocie z różnych punktów widzenia, zarówno wyznając pewne wartości, jak i będąc nastawionym tylko na zaspokojenie swoich potrzeb jest skazane na niepowodzenie. Z drugiej - człowiek jest zwierzęciem stadnym i jako odizolowane indywiduum żyć nie może. To uzależnienie od drugiego człowieka jest wieloaspektowe - biologiczne, psychologiczne, czy nawet ekonomiczne.
Natura stworzyła nas jako zwierzęta; bardziej inteligentne, ale jednak ciągle zwierzęta. Zawsze dziwił mnie naukowy podział organizmów na m.in. rośliny, zwierzęta i ludzi. Nie wchodząc w zagadnienia szczegółowe nie znajduję argumentu na tak radykalne oddzielenie ludzi od zwierząt, zwłaszcza, że odróżniające nas cechy (które  stanowić mają o naszej dumie nakazującej wywyższyć się ponad zwierzęta) są cechami psychologicznymi, etycznymi i jeśli biologię będziemy rozumieli wąsko to na jej gruncie od zwierząt różnimy się nieistotnie. Tak samo jak one oddychamy, odżywamy, rośniemy, rozmnażamy się a podobieństwo z naszymi najbliższymi "krewnymi", czyli małpami jest zaskakujące. Co więcej jeśli jedynym argumentem na rzecz tego podziału jest zaawansowanie rozwojowe to przecież równie niesprawiedliwym byłoby włożenie do tego samego wora ślimaków i małp, rzecz jasna niesprawiedliwym w mniemaniu tych drugich.
I właśnie to podobieństwo sprawia, że łatwiej zauważyć, że tak jak na zwierzęta i tak i na nas działają te same prawa natury.
Człowiek jako zwierzę stadne ma w swoich genach zapisane zadania pierwotne, o których już coraz mniej się myśli, ze względu na to, że w XXI wieku homo sapiens uczestniczy już częściej w kulturze, jako wyższym szczeblu w hierarchii potrzeb i nie musi się martwić o zaspokojenie rudymentarnych potrzeb takich jak bezpieczeństwo, czy zaspokojenie głodu. Głęboko w nas jest również zapisane podstawowe prawo rządzące działaniami każdej żywej istoty przez które jest determinowana - chęć przetrwania (z tym znów łączy się spłodzenie potomstwa, czyli przedłużenie gatunku). Z tych rozważań wynika, że człowiek przede wszystkim dąży do zachowania swojego istnienia - unika sytuacji niebezpiecznych i szuka sprzyjających warunków do zwiększenia populacji - słowem, człowiek jest urodzonym konformistą.
Z tak naszkicowanego portretu wyłania nam się obraz człowieka-troglodyty, lecz nawet najbardziej mizantropijny światopogląd zauważa pewne godne uwagi i podziwu przejawy działania człowieka.
W XXI wieku człowiek w zasadzie jest oddalony on natury i w rzeczy samej uniezależnił się od niej w istotnym stopniu. Uniezależnił się w pewnym sensie również od innego człowieka a przynajmniej w dzisiejszych czasach (w pewnym sensie, stwierdzam to tylko na potrzeby niniejszego wywodu) można łatwiej żyć będąc odizolowanym od innych. To wszystko sprawia, przynajmniej teoretycznie można łatwiej pozbyć się pierwotnego konformizmu.
A dlaczego to takie ważne, abstrahując od tego, że nonkonformizm może i jest wartością samą w sobie?

Dlatego, że CZŁOWIEK JEST COŚ WART TYLKO JAKO INDYWIDUUM, tylko jako oddzielna jednostka.

Tylko w samotności człowiek jest niezależny i nie podlega wpływowi otoczenia, nie podlega owczemu pędowi. W zbiorowości ludzkiej wszyscy ludzie są tacy sami, nic ich nie różni. Jeżeli człowiek jest jakąś indywidualnością to wyłącznie sam. Najznamienitsze idee, pomysły, myśli powstają w głowie pojedynczego człowieka i dopiero, kiedy człowiek je uzewnętrznia to podlegają filtrowaniu.

Ludzie to małe chorągiewki popychane przez wiatr historii. Rodząc się w zbiorowości jesteśmy niesieni przez nurt trendu, który w danej zbiorowości panuje. Tylko jednostka w samotności, w oderwaniu od tłumu jest godna uwagi i zdolna do tworzenia i istnienia na wyższym poziomie, do tworzenia rzeczywistości wokół niej a nie tylko do biernego odbierania jej.